Warszawa miasto dla ludzi

Apokalipsa według Gazety Stołecznej

Warszawie wyrządzono ogromną, nieodwracalną krzywdę. Miasto zostało zabite. I to już drugi raz w ciągu siedemdziesięciu lat. Wydawałoby się: rzecz niemożliwa, a jednak! Sprawcy tragedii są znani, ale na pewno pozostaną bezkarni, bo są nimi władze. Wybudowały drugą linię metra. Kolejne numery Gazety Stołecznej to dziennik zagłady miasta.

kochanagazeta03

3 marca
Kategorycznie protestujemy przeciwko ponownemu, tym razem pokojowemu mordowaniu miasta!” Tym dramatycznym apelem architektów związanym z budową drugiej linii metra rozpoczyna Gazeta cykl artykułów poświęconych niebezpiecznemu zjawisku, jakim jest oddanie do użytku drugiej linii metra, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Za granicą metro owszem, występuje. No, ale tam „nie kaleczy i zagraca miejskiego krajobrazu.” A u nas jest „popisem nieudolności planistycznej i organizacyjnej, które kompromitują służby miejskie.” Do otwarcia drugiej linii metra pozostało jeszcze kilka dni. Czy błaganie o opamiętanie się przyniesie skutek? Stawka jest wysoka „trwa bowiem przetarg na budowę kolejnych stacji metra” – mrożącą krew w żyłach przestrogą kończy redakcja artykuł.

6 marca
Kto nie wierzy niech sam sprawdzi w Gazecie Stołecznej. Druga linia metra to pasmo niewiarygodnych zagrożeń dla miasta, parada klęsk i błędów. Oskarżycielskie zdania wypisane są czerwono na białym: „metro dubluje tramwaje” , „słoń wkracza na Pragę” , „wiejskie klimaty i brak miasta” , „ożywić ulicę striptizem.” Ilość wad jakie ma metro w Warszawie przechodzi ludzkie pojęcie. Chodzi o to, że „ten pierwszy odcinek jest źle wytypowany” , poza tym „odległości pomiędzy stacjami są takie jak powinny być na kolei” i jakby tego jeszcze było mało „to zupełny ewenement, że żadna z linii nie obsługuje głównej stacji kolejowej.” W ogóle ta druga linia to „tandeta” i „zapomniano, że będzie działało dziesiątki lat.” A estetyka? „Robi się to metro dla efektu na dzisiaj, pod modę, stąd krzykliwe kolory, miganie świateł.

W dodatku jeszcze chcą mordowanie miasta kontynuować: na Stacji Stadion Narodowy jest już przyszykowane rozgałęzienie na trzecią linię. Czy aby na pewno na trzecią? „Rozgałęzienie, ale na linię drugą i pół, bo to nie będzie żadna trzecia linia„. Ba! Pierwszej i drugiej linii właściwie też nie ma, bo czy to w ogóle jest metro? „Ludzie będą mieć kolejkę dojazdową, bo to nie jest metro„. Gdyby to było metro to „właściwie wszędzie” by szło w otwartym wykopie, a tu idzie pod ziemią. Już sam ten fakt dowodzi, że tego czegoś w ogóle nie da się nazwać metrem, ale jest jeszcze drugi dowód, który pogrąża tę pokrakę ostatecznie: „u nas metro wytycza się pod ulicami, a nie pod budynkami. To absurd.” Na tym nie koniec absurdów. Nic dziwnego, że to nie jest metro, skoro Warszawa to nie jest miasto. „Bo to jest pseudomiasto.” Albo wręcz „antymiasto”.W tym naszym antymieście mamy nie metro, tylko kolejkę dojazdową” – krzyczy nagłówek.

kochanagazeta02

Niestety nie ma nadziei, że kiedyś powstanie metro w otwartym wykopie pod budynkami. Brnięcie w metro w nieunikniony sposób pogrąża Warszawę i będzie tak nadal. Fundamentalne pytanie – konstatację brzmiącą niczym wyrok wygłasza redaktor Gazety Stołecznej: „Czyli dalej musimy brnąć w metro, które długo nie rozwiąże nam ważnych problemów komunikacyjnych, a zżera prawie wszystkie pieniądze na inwestycje?

Czy ktoś w ogóle będzie korzystał z tej dziwacznej kolejki dojazdowej? Krótka odpowiedź w formie pytania nie pozostawia wątpliwości: „A po co?” To, że nikt nie będzie chciał jeździć drugą linia metra, jest jasne. Pewnie dlatego władze chcą ludzi zmusić do jazdy metrem, ale niech nie liczą na to, że pójdzie im gładko. „Próby ograniczania dojazdów komunikacją naziemną z Woli i Bemowa i zmuszanie pasażerów żeby się przesiedli do metra będą odbierane negatywnie„. Ludzie metra nie chcą i pewnie właśnie dlatego władza boi się im powiedzieć, że w przyszłości metra nie zbuduje: „Jak władza ma to powiedzieć wyborcom? Że inni mają, a wy nie będziecie mieli? Musi powiedzieć, że wy też będziecie mieli.

Oczywistą prawdę, że metro w ogóle nie było i nie jest potrzebne wyjaśnia na przykładzie Ursynowa ten sam redaktor: „Metra długo nie było, a Ursynów się rozrastał, wisiał na autobusach i jakoś to działało.” W zasadzie tym jednym, trudnym do podważenia zdaniem można by zamknąć całą dyskusję, ale okazuje się, że na tym nie kończą się wady metra. Otóż metro jest nie tylko zupełnie niepotrzebne, ale w dodatku jest go za mało. „Zawsze lepiej zrobić od razu dłuższy odcinek” – stwierdza w tym samy artykule ekspert.

W ogóle to całe metro jest bez sensu. Sens by był gdyby było tak, jak w PRLu. „W PRLu był przymus planowania, potem zostało to zarzucone, uznane za socjalistyczny relikt„. W PRLu było tak: „najpierw powstało metro, a dopiero potem osiedla„. Niestety dzisiaj nie pamięta się, że „jest pewna sensowna kolejność. Metro tam, gdzie już istnieje gęsta zabudowa.

A nie tylko w tunelach i na samych stacjach metra jest źle, o tym co na wierzchu też nie da się nic dobrego powiedzieć. Jest wręcz przerażająco: „to wręcz przerażające, że tam nie ma dokąd pójść.” „Co nas czeka na powierzchni? Nic.” W tym miejscu trzeba zadać odwieczne pytanie: komu to tak naprawdę służy? Czy istnieje chociaż ktokolwiek, kto może być z niego zadowolony? Jest odpowiedź i na to pytanie: „Zbudowaliśmy metro, zabraliśmy z Marszałkowskiej większość autobusów i kierowcy mają wreszcie więcej miejsca„. Lobby kierowców z pewnością zaciera ręce, bo nie tylko na Marszałkowskiej jest im teraz lepiej, ale i na zwężonej Świętokrzyskiej. Oczywiście kosztem przechodniów. „Jak się panom podoba zwężona ul. Świętokrzyska” – pyta podchwytliwie redaktor. Odpowiedź nie pozostawia złudzeń: „Akurat jak ja tam byłem to była pustka.”

kochanagazeta01

13 marca (piątek)
Na nic zdały się apele i przestrogi ekspertów. Najgorsze stało się 8 marca, o godz. 9:30. „Nieodwracalnie” i „raz na zawsze.” Ostateczność tego co się stało mogła by zabrać wszelka nadzieję, ale od czego jest poczucie humoru? Zrozpaczonemu pozostaje zawsze wyśmiać tę atrakcję dla plebsu. Bo jak inaczej nazwać wystrój, którego autor zapomniał, że „metro nie musi bawić jak Multimedialny Park Fontann. Nie jest to też scenografia do telewizyjnego programu >>Pan Plebs w kosmosie<<.” Kiczowata estetyka przywodzi na myśl wesela, „nie zdziwcie się więc, jeśli pewnego dnia schody ruchome zastąpi wam młoda para pozująca do ślubnej sesji.” Guścik plebsu w jakim utrzymany jest ten „rzęsiście oświetlony statek kosmiczny,” przede wszystkim tuby, w których ukryte są schody ruchome najlepiej podsumowuje jedno ironiczne słowo: „ślicznie.”

Pośmiać się z prostaczków zawsze jest przyjemnie, ale śmiech przechodzi w zdziwienie, gdy się chwilę zastanowić co nam zgotowano. „Dziwi liczba przypadkowych i dezorientujących rozwiązań przestrzennych.” Na usta ciśnie się dramatyczne pytanie: „Dlaczego infrastruktura naziemna zasłania atrakcyjne widoki?” Niestety pytanie to pozostaje bez odpowiedzi.

Pojawia się na szczęście iskierka nadziei: „cały ten festiwal ma swoje udane momenty.” Chodzi o to, że stacja Stadion Narodowy jest przestronna.

SG1S4000

Pasażerowie drugiej linii metra. W świecie Gazety Stołecznej – plebs oszołomiony rzęsistymi światełkami dla prostaków.

14 marca
Chwila prawdy o metrze, które nie jest metrem w mieście, które w ogóle nie jest miastem znajduje uściślenie w felietonie, który już we wstępie bezlitośnie demaskuje drugą linię metra: to w ogóle nie jest linia. „To nie linia, to linijka” – ujawnia autor. Na szczęście na początku autor uprzedza, że za chwilę padnie mądrość. Gdyby nie ta przestroga to nieuważnemu czytelnikowi mogłaby umknąć spostrzeżenie, że w ogóle nie ma tu się z czego cieszyć, bo „istnienie takiego systemu w mieście wielkości Warszawy od dobrych kilkudziesięciu lat z okładem nie jest żadnym osiągnięciem cywilizacyjnym. Jest standardem.” Zapewne w ramach pluralizmu poglądów linijka zostaje jednak łaskawie podniesiona do rangi metra, tyle że tylko głupi by się z niego cieszył, gdyż „To tylko metro. Nic więcej.

Autor daje delikatnie do zrozumienia, że nie są mu obce miasta zagraniczne „Od Berlina, przez Budapeszt, Mediolan, Paryż, Londyn, do Nowego Jorku.” Zapewne to obycie w świecie skłania go do zwalczania tutejszego prymitywizmu: „Od inwestycji budowanych za publiczne pieniądze można by oczekiwać promowania mniej prymitywnych wzorców.

Osoby delikatne powinny się trzymać z dala od linijki, a śmielsi otrzymują zaproszenie do ryzykownego wgłębiania się: „Zejdźmy jednak pod ziemię, to tam rozgrywa się bowiem autentyczny dramat.” Ba! dramat to mało powiedziane, za chwilę otrzymujemy wręcz „Obraz tragedii„. Faktycznie, to co tam się dzieje „wrażliwszych może przyprawić o napad epilepsji„, gdyż „Jarmarczny wrzask kolorów i świateł przyprawia o dojmujący ból oczu. Irytują też detale i niekonsekwencje.” Aż strach pomyśleć co przywodzi na myśl ta tragedia, a to dlatego, że jedna stacja jest „niebieściasta,” druga „zieloniasta,” inna „przywodzi na myśl koktajl jagodowy,” a generalnie wszystko to „przywodzi na myśl najgorsze polskie termomodernizacje.

SG1S4014

Kolory nowych stacji przywodzą na myśl publicystom Gazety tylko najgorsze skojarzenia.

***

Wszystkie cytaty w cudzysłowach pochodzą z artykułów, które okazały się w Gazecie Stołecznej w dniach 3-14 marca z okazji otwarcia drugiej linii metra. W ten sposób Gazeta postanowiła zaakcentować oddanie do użytku wielkiej inwestycji transportowej, o którą Warszawa starała się od 80 lat.

Kuriozalna jest propaganda klęski, jednostronne, zapalczywe krytykowanie i nieumiarkowanie w doborze argumentów, które momentami zamieniły się w potok paranoicznego bełkotu, jakiego nie powstydziliby się Antoni Macierewicz i ojciec Rydzyk razem wzięci. Te otwarte wykopy, najlepiej pod budynkami, przekonywanie, że metro jest w ogóle niepotrzebne, albo chorobliwe i wzajemnie wykluczające się podejrzenia, że metro zostało zbudowane tylko po to, by przypodobać się mieszkańcom i jednocześnie twierdzenie, że mieszkańcy go nie chcą i są do niego zmuszani – wszystko to razem nie wymaga komentarza.

Mniej straszne, ale podobnie śmieszne jest strojenie wyniosłych póz i usilne wywyższanie się ponad mieszkańców.

Histeryczny język tych recenzji, pełen dramatów, tragedii i mordowania to osobna sprawa. Pewnie jego autorzy strasznie by się zdziwili, gdyby się zorientowali, że dokładnie ta sama poetyka płynie z Radia Maryja.

Nieumiejętność wyduszenia z siebie, że znienawidzona ekipa polityczna z sukcesem doprowadziła do końca swój sztandarowy projekt infrastrukturalny potrafi zaślepiać. I doprowadzić autorów – ludzi z wyższym wykształceniem – do niezamierzonych efektów komicznych, co w konsekwencji naraża ich na kompromitację. Ich problem.

Gorzej że mamy w Warszawie elitę, czyli grono osób, które żeby mieć własne zdanie najpierw muszą przeczytać Gazetę Stołeczną, a następnie jak na komendę, bezkrytycznie i ze śmiertelną powagą powielają wyczytane brednie, podając je jako własne przemyślenia. W ten sposób tworzy się równoległa, karykaturalna rzeczywistość, pełna lęków, fobii, klęsk, absurdów i beznadziei, w której Warszawa w ogóle nie jest miastem tylko godnym pogardy koszmarem, „pseudomiastem” i „antymiastem” w stanie permanentnego upadku.

Na szczęście to tylko naskórek w społeczeństwie, które nowym metrem po prostu jeździ, cieszy się z niego i ze swojego czasami lepiej, a czasami gorzej, ale jednak rozwijającego się miasta.

 

Marcin Wojciechowski

4 odpowiedzi na „Apokalipsa według Gazety Stołecznej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kod Captcha * Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

Nasza akcja na fejsie
Warszawa bez reklam!