Będziemy mieli w Warszawie Budapeszt
Serca nasze szybciej bić zaczęły, kiedy były premier RP, dziś szerzej znany jako Lider zapowiedział, że zmieni Warszawę w drugi Budapeszt. To świetna wiadomość – pomyśleliśmy! Nasza stolica stanie się wreszcie tętniącym życiem miastem, przyciągającym tłumy turystów z całego świata, serwującym w tysiącach restauracji tradycyjne placki i wyborne wino.
Budapeszt to miasto, które ma więcej z Warszawą wspólnego niż jakiekolwiek inne w Europie. Nie tylko liczy tak samo wielu mieszkańców, i nie tylko zostało doświadczone przez socjalizm, ale czasy jego najbujniejszego rozwoju przypadły na drugą połowę XIX wieku. Niepowtarzalny charakter nadał Budapesztowi właśnie ten okres. Jego klimat tworzą XIX wieczne uliczki, place i kamienice. Budapeszt miał znacznie więcej szczęścia niż Warszawa – w czasie wojny nie został infernalnie zniszczony. Dla warszawiaka jest w związku z tym miastem wyjątkowym, bo można w nim wyobrazić sobie jak dziś wyglądałoby centrum naszej stolicy, gdyby nie wydarzenia II Wojny Światowej.
Życie
Jego centrum leżące po pesztańskiej stronie to meandry wąskich uliczek, wzdłuż których ciągną się wysokie na 20-30 metrów kamienice. Tu i ówdzie plecionka ulic zbiega się na placach i skwerach. Są one miejscem oddechu, przepełnionym kawiarnianymi stolikami i zielenią. Wszystko to ma nieistniejącą w Warszawie cechę: jest pełne ludzi o każdej porze dnia i nocy.
Centrum życia to właśnie XIX-wieczny Peszt. Jedną z jego osi jest ul. Váci, zaczynająca się przy placu Vörösmarty’ego, a kończąca się przy wielkich halach targowych na placu Fővám. To, co rzuca się w oczy podczas spacerów po Váci to natłok sklepów, kawiarni i restauracji. We wszystkich kamienicach partery są obowiązkowo handlowe. Nierzadko handel sięga pierwszego piętra, zaś kilka budynków to wielkie domy handlowe, swoimi rozmiarami przypominające DH Smyk, czy nieistniejący Pasaż Simonsa. Tam, gdzie zabrakło miejsca na nowe sklepy w budynkach, powstały podziemne pasaże budowane pod ulicami. Handlowe jest całe centrum Pesztu. Od zgiełku trudno jest uciec w boczne uliczki, bo one wcale nie są takie boczne. Handel rozlewa się na poprzeczne i równoległe ulice. Wszędzie pełno jest kiosków, sklepów i knajp. Wśród nich zawsze jest dużo ludzi. W porównaniu do Váci, Chmielna to prowincjonalny deptaczek. A takich ulic jak Váci, jest w Budapeszcie kilka.
Skupiającą najdroższe marki jest aleja Andrássy’ego. To prawdziwy high-street, przypominający berlińską Ku-damm, a pod względem jakości sklepów Friedrichstrasse. To szeroka, ruchliwa aleja, której odpowiednika próżno szukać w Warszawie. Biegnie pod nią najstarsza na naszym kontynencie linia metra, wzdłuż niej stoją reprezentacyjne budynki, lokują się najdroższe marki. Tu jest jedno z centrów życia nocnego. I tak jak przy Váci, tu też na bocznych skwerach i ulicach pełno jest knajp, sklepów. A przede wszystkim tego, czego brakuje na warszawskich ulicach: ludzi, ludzi i ludzi.
Ruch
Poruszanie się po mieście jest łatwiejsze niż w Warszawie. W Budapeszcie łatwo jest być pieszym. Wszędzie dojeżdża metro, tramwaj lub trolejbus. Węgrzy wybudowali w swojej stolicy 3 linie metra, które są podstawą komunikacji. Pierwsza powstała jeszcze w XIX wieku, budowa najnowszej – czwartej zakończy się pod koniec przyszłego roku. Przecinają się one w centralnej części miasta, na placu Franciszka Deáka. Jest to metro działające inaczej niż warszawskie. Obsługuje ono przede wszystkim centrum miasta, linie zaczynają się i kończą w ważnych węzłach przesiadkowych, a nie przy obrzeżnych lasach. Mieszkańcy najdalszych dzielnic jadąc do centrum muszą się przesiadać z komunikacji naziemnej. Dzięki temu 3 linie w Budapeszcie są niewiele dłuższe od pierwszej linii metra w Warszawie, a ich „zasięg rażenia” jest odczuwalnie większy.
Inaczej też niż u nas kursują tam tramwaje. Wszystkie bowiem są dwukierunkowe – mają drzwi na obu burtach oraz szoferkę na każdym końcu. Węgrzy w związku z tym nie wiedzą co to jest pętla tramwajowa. Ich linie mogą kończyć się ślepo w centrum miasta, a tam gdzie jest taka konieczność budowane są przystanki wyspowe – nie tylko boczne. Z kolei na najbardziej zatłoczonych ciągach jeżdżą tramwaje dwukrotnie dłuższe niż Swingi. To są de facto uliczne pociągi.
Łatwiejsze życie niż w Warszawie mają też rowerzyści – po wąskich uliczkach jeździ się bezpieczniej, wzdłuż szerokich alei nie brakuje ścieżek lub pasów rowerowych. Z kolei trudniej jest poruszać się samochodem. Budapesztańskie ulice łatwo się korkują, wzdłuż nich mało jest miejsca do parkowania – prawie nigdzie nie parkuje się skośnie, prawie wyłącznie równolegle. Z kolei obszar wokół ul. Váci, podobnie jak Chmielna, jest całkowicie zamknięty dla ruchu. Wjechać do niego mogą tylko samochody uprzywilejowane, wjazdów strzegą ruchome słupki opuszczane kartą zbliżeniową.
W tak zorganizowanym mieście chcielibyśmy żyć. Niestety ze snu o przemianie naszej stolicy obudziliśmy się równie szybko, jak w niego zapadliśmy. Bo przecież wiadomo, że ostatnie co Lider miał na myśli to żeby Warszawa przypominała Budapeszt – kosmopolityczne miasto. Co to, to nie.
A może o taki Budapeszt chodziło Prezesowi?
DODANO 22.10.2011: Tekst ukazał się na łamach Gazety Stołecznej
Dodaj komentarz