Budżet dla krętaczy?
Regulamin budżetu partycypacyjnego daje wielkie pole do nadużyć. Cwaniacy mogą dziś prostą i legalną sztuczką oszukać uczciwych projektodawców i wyeliminować ich projekty na długo przed publicznym głosowaniem. Niestety, w tegorocznej edycji budżpartu nie zabrakło tych, co się nie bali i wykorzystali lukę w systemie.
Wszystko przez tzw. preselekcję, czyli głosowanie na projekty w gronie samych projektodawców. Warszawę podzielono na okręgi i w każdym okręgu nie więcej niż 50 wniosków może być poddanych pod publiczne głosowanie. Niektóre dzielnice podzielone zostały na wiele okręgów – w części z nich wniosków jest na tyle mało, że preselekcji w ogóle nie było. Ale w Śródmieściu okręg jest jeden – jest nim cała dzielnica.
W Śródmieściu zgłoszono ponad 170 projektów. Z góry było wiadomo więc, że w preselekcji do kosza pójdzie dobre 2/3 z nich. Decydować o tym miała grupka ok. stu osób, ponieważ głos mogą oddać tylko ci, którzy zgłosili przynajmniej jeden wniosek w dzielnicy.
Mechanika przekrętu
Regulamin procesu jest skomplikowany i długi na całą stronę maszynopisu. Działa to tak, że w głosowaniu w preselekcji wnioskodawca może oddać głos na 5 wniosków, przypisując każdemu z nich punkty od 5 do 1.
Mechanizm ten powoduje, że nieistotne jest, jaki wniosek jest zgłaszany. Ważne jest, kto go zgłasza. To furtka dla krętactw. Żeby wygrać w preselekcji, trzeba zasypać dzielnicę projektami. Zgłosić wiele wniosków w tym: jeden istotny i kilka zapychaczy. Ważne jest, żeby każdy wniosek był podpisany przez inną osobę – słupa. W czasie głosowania każdy słup ma za zadanie przyznanie 5 punktów najważniejszemu wnioskowi, a pozostałe punkty odda na zapychacze. Gwarantuje to, że przynajmniej jeden wniosek przejdzie rundę eliminacji i znacznie zwiększa szanse pozostałych wniosków.
Uczciwi projektodawcy, którzy zgłaszają kilka wniosków nie podpisując się nazwiskiem kolegi ze stowarzyszenia, ale własnym, są na przegranej pozycji. Zostaną przegłosowani. W najlepszym razie ich wnioski owszem przejdą, ale z trudem.
Proste? Z pewnością prostsze od przekonywania tysięcy warszawiaków do zagłosowania na swój wniosek, kiedy konkurencja ze strony innych wniosków jest duża. W końcu pula projektów w głosowaniu jest regulaminowo ograniczona, a im mniej „obcych” projektów znajdzie się na czerwcowej liście projektów, tym większa szansa na przepchnięcie swojego, czyż nie?
Aktywiści świecą przykładem
Wiele wskazuje na to, że z tego mechanizmu skorzystali w tym roku stołeczni aktywiści. Przygotowali oni kilka projektów dla Śródmieścia i – tak, zgadliście – podpisali je nazwiskami różnych osób ze swojego stowarzyszenia. Numer udało im się wyciąć wzorowo, bo przez sito preselekcji nie przeszedł tylko jeden ich wniosek. Tak, znowu zgadliście, sami na niego nie głosowali. W głosowaniu zgarnął tylko 4 punkty (przyznane najpewniej wyłącznie przez projektodawcę), kiedy inne dostały 13, 20, 27 i 36.
Zobacz, jakie numery wycięli aktywiści:
Preselekcja czyli lekcja cwaniactwa
Urzędnicy stworzyli system, w którym jedne projekty są równe, a drugie równiejsze. To jest złe, przede wszystkim dlatego, że z powodu preselekcji budżet obywatelski wcale nie jest budżetem, w którym decydują obywatele. De facto decyduje wąskie, elitarne grono tych najaktywniejszych.
Być może za wprowadzeniem preselekcji stała jakaś szczytna idea. Naszym zdaniem jednak jest to wynik fałszywej troski uważających się za mądrzejszych od reszty ludzkości urzędników i aktywistów. Preselekcja w swojej istocie to obrzydliwy paternalizm, decydowanie ponad głowami mieszkańców. Dbanie o interes „mniej mądrych”, usilne chronienie ludzi przed podjęciem „nieroztropnych” decyzji doprowadziło do stworzenia systemowej furtki dla manipulacji wyborczych.
A można było tego tak łatwo uniknąć! Wystarczyło pójść za przykładem innych miast w Polsce i nie wymyślać tej idiotycznej preselekcji.
Dodaj komentarz