Centrum to nie pustynia
W ciągu ostatnich tygodni na nowo rozgorzała dyskusja pomiędzy obrońcami warszawskiej moderny, a tymi, którzy oczekują by Warszawa rosła nie tylko wszerz ale i w górę. Temat wywołało kontrowersyjne wpisanie pawilonu Emilii do wojewódzkiej ewidencji zabytków minutę po sprzedaniu budynku prywatnemu inwestorowi. Abstrahując od konfliktu, spróbujmy popatrzeć na sprawę z boku.
W myśleniu o Warszawie trzeba pamiętać o świetnej modernistycznej architekturze, ale jednocześnie nie można ignorować praw ekonomii.
W 1908 roku, w czasach największej intensywności zabudowy gęstość zamieszkania w Śródmieściu Warszawy wynosiła 24 tysiące mieszkańców na kilometr kwadratowy – nieprawdopodobnie ciasno. W 1939 gęstość zamieszkania w powiecie śródmiejsko-warszawskim była już nieco mniejsza; wynosiła 22 tysiące mieszkańców. Odbyło się to dzięki włączeniu nowych terenów do granic administracyjnych miasta – Żoliborz, Saska Kępa, Mokotów pomieściły mieszkańców, którzy do tej pory tłoczyli się w śródmiejskich kamienicach z dwiema, trzema, a nieraz nawet czterema oficynami.
Ze skrajności w skrajność
Ale całkowita zmiana nastąpiła dopiero po wojnie. Odbudowa stolicy odbyła się w sposób zgodny z postulatami jeszcze przedwojennych modernistów, którzy chcieli dać mieszkańcom więcej słońca i powietrza. Powstały niskie pawilony handlowe oraz doświetlone, ale rozstrzelone bloki Osiedla za Żelazną Bramą i Muranowa. Powstała nowa, ekstensywna i niska zabudowa centrum. Efektem jest to, że do dziś w dzielnicy Śródmieście (ok. – o szerszych granicach) gęstość zamieszkania spadła do 8,5 tysiąca osób/km2. Blisko trzykrotnie. I… zrobiło się pusto.
Dzisiejsza Warszawa przypomina obwarzanek – na zewnątrz jest obrośnięta wielkimi osiedlami (Targówek, Chomiczówka, Wawrzyszew, Ursynów, Gocław), ale pusta w środku. Kwadrat ulic Marszałkowska, Al. Jerozolimskie, Emilii Plater i Świętokrzyska przed wojną był szczelnie zabudowany wysokimi kamienicami. Dzisiaj na całym tym obszarze znajduje się tylko Pałac Kultury, a wokół niego gigantyczna pustka.
Również w porównaniu z innymi wielkimi miastami Europy warszawskie Śródmieście wydaje się pustawe. Dość mało jest w nim nie tylko mieszkań, ale i miejsc, do których warto by przyjechać z dzielnic zewnętrznych: sklepów, domów towarowych, kin.
Jeżeli porównacie zdjęcia Marszałkowskiej z dwudziestolecia międzywojennego i z czasów obecnych to widać, że dzisiaj osób spacerujących po tej ulicy jest wielokrotnie mniej. Jednym z powodów tej różnicy jest właśnie intensywność zabudowy.
Dogęszczanie centrum
Jeżeli chcemy myśleć o rozwoju Warszawy i o centrum z prawdziwego zdarzenia, to jednym z podstawowych kierunków jest gęściej i w górę. Potrzebujemy w Śródmieściu nowej zabudowy. Bez tego nie będziemy mieli centrum z prawdziwego zdarzenia. Inaczej zadławimy się w korkach i kosztownym transporcie z peryferii. Inaczej bez końca będziemy musieli rozwijać kosztowną infrastrukturę. W obecnym kształcie miasta jest ona zupełnie niezbędna, ale w przypadku większej intensywności zabudowy centrum nie była by już priorytetem.
Dlatego jesteśmy za dogęszczaniem zabudowy w Śródmieściu Warszawy. To po prostu konieczność. Istnieje przecież sensowny środek pomiędzy nadmiernym zatłoczeniem a pustką.
A wiąże się to nie tylko z zabudowaniem wolnych działek, ale i z koniecznością wyburzeń obiektów z czasów PRL: niskich budynków, które często nie wykorzystują całej powierzchni działki. W naszych czasach dalsze istnienie takich budynków w ścisłym centrum miasta to po prostu marnotrawstwo przestrzeni i ekonomiczny absurd.
Jest tylko jedno „ale”. Mianowicie wiele z nich przedstawia wysoką wartość architektoniczną i po prostu żal ich się pozbywać. Jak zatem rozwiązać tę sprzeczność? Za kilka dni przedstawimy naszą propozycję rozwiązania.
Dodaj komentarz