Kilka godzin życia
W zeszłym roku pisaliśmy o festynach. Ale przez rok niewiele się zmieniło.
Warszawa jest miastem w którym brakuje stałych „atraktorów”. Nie ma miejsc ani wydarzeń stale przyciągających ludzi i w ten sposób ożywiających miasto. W Londynie, Amsterdamie, Barcelonie są całe ulice i kwartały pełne pubów i kawiarń, targów kwiatowych albo stoisk bukinistów, targów staroci, występów ulicznych, instalacji artystycznych itd. Dlatego ich przestrzeń publiczna żyje, na ulicach są tłumy. W takich warunkach aż trudno wysiedzieć w domu kiedy tyle dzieje się na mieście. A u nas?
U nas jest spokojniej, żeby nie powiedzieć nudno! Nowy Świat u zbiegu z Foksal cieszy się dużą frekwencją, bo tam sporo jest atrakcji dla warszawiaków. Na Krakowskim Przedmieściu jest już gorzej, bo długie odcinki przypominają urzędniczą dolinę z oknami zamiast witryn. Jeśliby zejść parę metrów z Traktu w bok, to nie ma po co. Boczne uliczki: Traugutta, Królewska, Karaszewicacza-Tokarzewskiego, Trębacka, Bednarska, Kozia, Miodowa i Senatorska to martwe kaniony, po których hula wiatr. Pasaż Śródmiejski (Wiecha) to dziś wspomnienie po tłumach z lat PRL. W pozostałych częściach miasta życie rozwija się na maleńkich wyspach: rozkwita pl. Zbawiciela, sporo ludzi kręci się po Francuskiej, trochę atrakcji można znaleźć na Ząbkowskiej a od niedawna Poznańskiej, Chłodna mimo iż dogorywa, to przynajmniej do kwietnia ma dwie klubokawiarnie. Znakomita część miasta to wielka trupiarnia. Nie mając dla siebie oferty, większość ludzi idzie po prostu do galerii handlowych – minimiasta, które jest namiastką normalnego życia w Warszawie.
Publika: w tył zwrot i odmaszerować
Widząc wszechogarniającą martwotę, władze Warszawy starają się uatrakcyjnić miasto organizując festyny. Dzień Saskiej Kępy, targ zdrowej żywności, dzień Kercelego, Dzień Wszystkiego i Niczego. Najczęściej jednodniowe – zaczynają się rano, by pod wieczór szybciutko się zwinąć – byle zdążyć zwinąć kram przed zmrokiem. Po czym sytuacja wraca do normy pustawych ulic.
Festyny to protezy życia miejskiego. Przez parę godzin ulica wygląda tak, jak przez cały rok w Londynie (vide: dwa zdjęcia u dołu).
Te festyny to protezy życia miejskiego. Przez parę godzin ulica wygląda tak, jak przez okrągły rok w Londynie. Dobre i to, bo gdyby nie one to stołeczne ulice nie budziłyby się nigdy z zimowego letargu.
Ale snując się po festynie z plastikowym kubeczkiem w dłoni warto pamiętać, że ta odświętna, odpustowa atmosfera jest typowa raczej dla wsi, a w wielu europejskich metropoliach nie trzeba żadnego święta żeby miasto żyło.
Pootwierane na zewnątrz puby i kawiarnie zna każdy. Równie przykuwające są sklepy z artykułami niepotrzebnymi. Szczególnie jeśli mają duże witryny, bo można się pogapić nawet z zewnątrz. Targi płyt winylowych, starych książek, w ogóle staroci, na które chodzi się dla spędzenia czasu i spotkania ze znajomymi, a jeśli już coś się kupuje to przy okazji. Stoiska z kwiatami, całe targi kwiatowe to nieraz żywa wystawa, punkt przyciągający amatorów fotografii i malarzy.
Na Covent Garden w Londynie występy teatrów ulicznych, komików ulicznych, sztukmistrzów ulicznych przyciągają codziennie tysiące ludzi, którzy mają wokół do dyspozycji jeszcze dziesiątki sklepów i sklepików, knajp i knajpek.
Czy coś takiego będzie kiedyś w Warszawie? Będzie, tylko najpierw trzeba uruchomić lokale w parterach i urządzać te atrakcje na stałe, a nie od wielkiego dzwonu.
Dodaj komentarz