Życie nocne: co ze strefą bez ciszy?
Za rozwiązanie konfliktu wokół ciszy nocnej powinni zabrać się miejscy włodarze. Nie tylko powinni być mediatorami między śpiochami i imprezowiczami, ale w porozumieniu z mieszkańcami powinni określić z dokładnością do poszczególnych ulic, gdzie miasto może być głośne po zmroku, a gdzie panować ma cisza. Wczoraj pojawił się promyk nadziei, że coś się w tym temacie ruszy.
Odkąd zaczęliśmy pisać o problemie życia nocnego w Warszawie, niezmiennie postulujemy prowadzenie w mieście dwóch stref: hałaśliwej, w której rozwijałoby się życie nocne i spokojnej, gdzie uciążliwy hałasu byłby skutecznie uciszany. Podobne rozwiązania stosuje się w różnych miastach na świecie – nie jest to więc odkrycie na miarę wynalezienia koła.
Wprowadzenie takich stref pomogłoby rozwiązać problem długofalowo. Strefa śpiocha gwarantowałaby mieszkańcom ciszę i szybką reakcję służb miejskich na jej zakłócanie. Sama strefa zachęcałaby ludzi ceniących spokój do szukania mieszkań właśnie tam, gdzie mieliby pewność jego wyegzekwowania. Strefa życia nocnego natomiast przeznaczona by była dla tej nocnej aktywności, która dziś nie daje spać profesor Kuryłowicz na Powiślu i stałaby się atrakcyjna dla tych mieszkańców, którzy chodzą spać z sowami.
Takiego podejścia do sprawy nie mogliśmy się doczekać od władz odkąd miasto zdecydowało się przegnać z Brackiej klub Huśtawka. Jednak coś zaczyna się powoli zmieniać – urzędowy lód zaczyna powoli topnieć. Właściciele stołecznych klubów od dłuższego czasu rozmawiają w stołecznym ratuszu o przyszłości życia nocnego. Skutkiem tego jest przedstawione stanowiska miasta wskazujące, że jest gotowe taką strefę bez ciszy nocnej wprowadzić. Czy i kiedy faktycznie miałoby to nastąpić? Nie wiadomo. Pocieszające jest, że władza zdecydowała się na postawienie pierwszego kroku w kierunku rozwiązania kwestii życia po zmroku. Bo do tej pory umywała od tej sprawy ręce.
Dodaj komentarz